Jak przetrwać podróż z dzieckiem i zmianę czasu ?

Niektórzy myślą, że trzeba mieć złote dziecko, żeby przejechać 4 tys kilometrów w 10 dni. Żeby lecieć 12h samolotem. Żeby przestawić dzień na noc. A wrócić nie umęczonym ? To już w ogóle niemożliwe.  Umówmy się co do jednej rzeczy, żeby przejść przez ten wpis. Dziecko to człowiek. Brzmi absurdalnie, prawda ? No jak można mieć wątpliwości ? A jednak, chyba o tym zapominamy. Szukamy złotego środka na wszystkie dzieci. Koleżanka czy kolega Ci powiedział, że ma taki sposób na jazdę autem – nie poskutkowało. Ktoś doradził jeszcze coś innego – nie poskutkowało. Myślisz sobie – no nie da się. Nie lubi. Nie polubi. Nie pośpi. Marudzi. Męczy.  Ma swój charakter, swoje potrzeby, przyzwyczajenia, sympatie i antypatie. Wciąż się poznajecie. Czy wspólna podróż, skazanie na jazdę autem z punktu do punktu, czasem bez możliwości postoju, to nie doskonały moment na zabranie się do roboty i wypróbowanie wszystkich sztuczek ? Ile znacie dorosłych osób, które poza tymi z chorobą lokomocyjną, szczerze nienawidzą jazdy autem ? Tak bardzo, że płaczą, wrzeszczą i marudzą ? Ile znasz osób, które wolałyby robić w pampersa niż chodzić do toalety ? Nikogo, prawda? Czy więc wszystko nie jest kwestią przyzwyczajenia, pokazania fajnych stron ? Nauczenia ? Pracy ? Pozytywnego nastawienia ? Owszem. Można myśleć, że kiedyś jemu/jej przejdzie, ale czy warto czekać ciągle na coś, zamiast umilić sobie życie, najszybciej jak się da ? Bo w przeciwnym razie jedyna opcja to króciutkie wycieczki i hotel z basenem. Tak długo, jak dziecku się zmieni. A jeśli macie ochotę pozwiedzać? Wasze potrzeby się nie liczą ? Liczą ! Wszyscy w rodzinie są ważni – nie tylko dziecko.  Jeśli czytasz ten wpis, to pewnie chciałabyś/ chciałbyś coś zmienić. Zrelaksować się w aucie, samolocie, a nie tylko stresować  „ kiedy się zacznie „. Więc zacznijmy od tego, że jeśli trzęsiesz się na myśl o wspólnej jeździe, wakacjach, podróży samolotem – to pracuj nad swoim podejściem. Zmień nastawienie – zadaniowo ! Ma się udać, to mój cel i koniec ! Pokażmy naszym dzieciom, że taka jazda autem to coś fajnego, zabawnego, inspirującego, a nie tylko unieruchomienie i niewola.

                Zacznijmy od początku, czyli LOT samolotem

Najpierw musisz się dobrze przygotować. Rzeczy, które zabraliśmy do podręcznego :

– wózek ( bagaż extra bezpłatny )

– zabawki

– mleko modyfikowane, butelka, smoczek

– ulubiona zabawka i apaszka z zapachami do spania

– kocyk i płaska poduszka

– torebki foliowe

– chusteczki nawilżane i pampersy

– ibuprofen, lek na wymioty i biegunkę, plasterki, spray do nosa

– ubranie na zmianę

– ulubione przekąski

Nic bym dziś nie zmieniła. Nic nie dodała, ani nie ujęła. Na tą chwilę ta lista samolotowa sprawdziła się bardzo dobrze. Bardzo ważne były nowe rzeczy-nowe zabawki, ale jeszcze ważniejsze jego zapachy i jego „ stare graty”. To jednak buduje poczucie bezpieczeństwa w dziecku – wszystko niby nowe, ale jednak elementy te same. Jeśli wybierasz się na nocny/wieczorny lot, to jest nadzieja, że po emocjach związanych z lotniskiem i nowościami, dziecko w końcu padnie w samolocie. Nawet jeśli będzie nieodkładalne i będzie chciało spać tylko na Was, to chyba jest to lepsze niż 12h marudzenia, czy wrzasku. Samolot to nie moment na budowanie prawidłowych nawyków higieny snu. To czas, z którego musicie wyjść zwycięsko! Bez katastrof. To jest cel. Musisz się przygotować. Zabrać odpowiednie rzeczy do samolotu. Wyobrazić sobie, jak chcesz stworzyć jej/jemu warunki do snu ( które i tak są ciężkie). My postawiliśmy na mleko, chusteczkę z Filipa zapachami, ulubioną przytulankę, płaską poduszeczkę ( nie praną) i ulubiony kocyk. Jeśli trafił się lot dzienny, to musisz wyważyć poziom zmęczenia dziecka. Zbyt zmęczone, będzie marudne i płaczliwe. Nie zmęczone będzie tryskać energią, a do tego samolot nie jest najlepszym miejscem. Ustaw tak dzień, żeby w miarę możliwości był/była wyspana, ale nie w pełni sił. Jeśli to się nie uda, to zmęcz dziecko na lotnisku. Pokazuj, chodź, angażuj. To nie złoty środek – to tylko rada, która może zadziałać. Opowiadaj dziecku co się dzieje. Pokazuj. Ciesz się z nim. Rozumiem, że odprawa, bagaże, wejście na pokład, ale nie jesteście sami ! Niech Wasza pociecha nie będzie nadbagażem, tylko członkiem zespołu. Całą odprawę z Filipem na rękach opowiadałam mu, pokazywałam palcem, zwracałam uwagę na inne dzieci, pokazywałam gdzie jest tatuś, śmiałam się, mimo, że pot ciekł z czoła a ręce mdlały. Nie ciągałam go w biegu, nie sprawiałam wrażenia przerażonej, zestresowanej i skupionej na wszystkim innym, tylko nie dziecku. Przygotowaliśmy go wcześniej – pokazywaliśmy co to są samoloty, chmury, słońce, księżyc, ptaki. To bardzo pomogło. Jeśli dziecko jest mniejsze to podstawa stworzyć mu poczucie bezpieczeństwa. Zadowolenia. Emanującego ciepła – ale nie stresu! Jest taki moment, że musisz dziecko przypiąć pasami do siebie, bo rozpoczyna się start. Trochę się tego bałam czy wytrzyma w takiej niewoli. Miałam wszystko pod ręką – książeczki, nowe zabawki, wodę do picia, pilota od siedzeń. Udało się. Nie było płaczu i stękania. Zajęliśmy go na tyle, że chyba nawet nie zorientował się, że jest przypięty i nie ucieknie. Z biegiem czasu, jak zauważysz, że dziecko jest zmęczone, zacznij szykować mu środowisko do snu. Mleko. Kolację. Cokolwiek. Przytulaj jeśli tego potrzebuje. Filip usypiał na mnie i odkładałam go na „podłogowe łóżeczko”. Leżał na samolotowej pościeli i poduszkach, plus miał swoje kocyki i zapachy. Czy dziecko może spać na podłodze w samolocie ? Chyba nie J Do Los Angeles nikt nam na to nie zwrócił uwagi, ale już z powrotem przyszedł stewart i powiedział, że tak nie powinno spać dziecko, że jest to niebezpieczne, że turbulencje itd. Powiedziałam mu, że spał w samolotach w ten sposób wiele razy ( jaaaasne) i że ryzyko bierzemy na siebie. Przecież nikt nie odszedł od niego. Przy turbulencjach przytrzymywałam go. Nie wiało z podłogi, ani nie leżał w jakiejś zagrożonej pozycji. Wyspał się i wszyscy szczęśliwi. W kwietniu czeka nas lot dzienny, więc będę miała porównanie.

Podróżowanie autem z dzieckiem

Pierwsze dwa dni było pod górkę ( California Trip). Zmiana czasu i jeszcze długie podróże. Bywało, że bardzo płakał. Wypinałam go z pasów i przytulałam. Usypiał – odkładałam do fotelika. Starałam się tworzyć możliwie najlepsze warunki do snu. Zabezpieczałam okna od słońca. Zdejmowałam buciki i skarpetki. Dawałam ulubioną chusteczkę, mleko lub przytulankę. Ustawialiśmy spokojną muzykę. Jak usnął, mogliśmy robić imprezę w aucie. Spał twardo. W momentach aktywności, pokazywałam mu za oknem to co zna, czyli szukaliśmy wspomnianych samolotów na niebie, ptaków, słońca. Pod nogami miałam worek z niespodziankami. Obecnie Filip kocha zabawę okularami, więc mieliśmy kilka par. Zabawki zmieniałam i jakoś czas mijał. Jak brakowało pomysłów, to ratowała mnie moja torba i wszystkie śmieci jakie tam mam. Etui na okulary, klucze od domu, błyszczyk, chusteczki, butelki. Ja mu prezentuję nowe gadżety, a nie daję tylko do ręki. Najpierw sama się nimi bawię, dotykam, opowiadam. Pragnienie dotknięcia i zabawy w nim wzrasta i voila, mamy następną zabawkę. Czasami dawałam mu całą torbę, żeby sobie wybrał co go interesuje. Czasami wyrzucał zabawki. Grymasił. Marudził. Myślę, że to normalne. Mieliśmy też różne przekąski – paluszki, wafle, banana itd. To też zabierało sporo czasu. Jak brakowało pomysłów a Filip nie pomagał i wszystkim gardził, to mówiłam mu, że ja się nie bawię w marudzenie i zaczynałam rozmowę z Dawidem. Olewka czasami też jest potrzebna. Skutkowało ? Owszem! I to wiele razy. Krzykiem i grymaszeniem nie osiąga się w naszym Teamie sukcesów i nie zdobywa szczytów. Czasem musiał zrozumieć, że wymuszanie nie skutkuje, bo ja mam właśnie swoje zajęcia. Najczęściej ratowała nas muzyka, którą on lubi. Słuchaliśmy jej ciągle podczas samochodowej aktywności. Jak zasypiał, wchodziliśmy na inne nuty. Co za ulga ! Bywało tak, że był grzeczny, ale już tyle czasu w aucie, że zwyczajnie był znudzony i zniecierpliwiony. Wtedy szukaliśmy fajnego przystanku i robiliśmy spacerek. Inne sposoby to zabawki, którymi bawi się tylko w aucie, które z auta nie wychodzą. Jak wkładamy go do fotelika, to ja jestem z jednej strony i pokazuje co tu na niego czeka. To pozwala bezproblemowo zapiąć pasy. Potem włączamy muzykę i opowiadamy co się będzie działo. Czasami i ja sobie nie radziłam, wtedy Dawid podawał mu swoją baseballówkę, albo ustawiał lusterko tak, żeby Filip go widział i zaczynała się zabawa na odległość. Tak jak wspomniałam, w momentach krytycznych – szlochu, który rozrywa serce i nie jest podyktowany fanaberiami, brałam go na chwilę do siebie. Czy płakał  jak go wkładałam z powrotem ? Jeśli nie zasnął na mnie, to tak – płakał. Z tą różnicą, że krótko i zaraz zasypiał. Innymi słowy, musiał zrozumieć, że nie ma wyjścia. To jest taki samochodowy domek i są takie zasady. Zrozumiał to szybko i 4 tys kilometrów, z grubsza minęło bez problemów. W połowie Tripu był szczęśliwy, że gdzieś znowu jedziemy. Śmialiśmy się, że teraz nie będzie chciał zasypiać w domu, tylko w aucie. Po powrocie szybko się przestawił na polskie tory i przypomniał sobie jakie zasady panują na miejscu. Ostatni moim zdaniem kluczowy element to równy podział obowiązków. Taka wycieczka nigdy by się nie udała, gdyby nie to, że pomagaliśmy sobie. Kolacja i winko przed wyjazdem i partnerska rozmowa. Ty prowadzisz auto, ja się zajmuje Filipem. Nie jęczę, nie narzekam. Staram się uspokoić kryzysowe sytuacje. Jeśli będę zmuszona nosić go na rękach, wykorzystamy każdą małą sytuację, żebyś Filipa przejął. Robimy mu zakupy na śniadanie i kolację. Rano potrzebuje wziąć kąpiel i się umalować. Potem Twoja kolej. Jesteśmy w tym razem – nikt nie odsypia jak jest wspólne śniadanie. To co ustaliliśmy sprawdziło się w 100%. Nie było sytuacji, z której nie potrafiliśmy wyjść.

Reasumując – podejście, przygotowanie, wola walki, naprawy, rozwiązywania problemów, kreatywność, czas. To są cechy potrzebne do pozytywnej nauki podróżowania. Jeśli macie psy, to pewnie wiecie, że traumy długo się w nich odkładają. Jeśli zwierzęciu samochód kojarzy się z opuszczeniem, weterynarzem i czymś mało przyjemnym, to później wołem go do auta nie zagonisz. Pokażmy dzieciom, że jazda samochodem to atrakcja a nie niewola. Rozbierzmy je. Nie wciskajmy w za mały fotelik. Przygotujmy atrakcje. Nie poddawajmy się. Krok po kroku. Nie od razu Rzym zbudowano ! Podróżowanie autem stało się naszym rytuałem. Czymś na co Filip czekał. Z czego się cieszył. Czerpał radość. Czy tak było wcześniej ? Na pewno nie aż tak. Tak więc, mimo, że jeździliśmy dużo, to było lepiej niż zazwyczaj.

Jet Lag czyli zmiana czasu

Dorośli znoszą go czasami kiepsko, a co dopiero małe dziecko. To był jedyny element podróży o jaki realnie się martwiłam. Jak my to zrobimy ? Nastawialiśmy się na nieprzespane noce i dzienne marudzenie do bólu. Bilans – zero nieprzespanych nocy. Marudzenie w normie. Mamy dwie opcje – zaczynamy wieczornym lotem albo lotem dziennym. Od tego wszystko się zaczyna. I tak w naszym przypadku – lotu wieczornego : Plus, bo może prześpi lot i będziemy mieli „ spokój”. Minus – Filip się budzi,a tu w Los Angeles czas kłaść się spać. Po pierwsze ta jakość snu w samolocie nie była taka jak w domu. Budził się 2 razy po 30 minut. Brak możliwości przekręcania się. Ciągle ktoś dudni z mikrofonu, światła, alarmy zapinania pasów. Ten sen był ciągle na granicy czujności. Potem znowu lotnisko, znowu odprawa. Filip ciągle na rękach. Zmeczony, niedospany. Moje ręce mdleją, o wózku nie ma mowy. Do taty nie – mama i mama. Nastawiłam się zadaniowo – dam radę. Dam radę. Nie zmuszałam go do wózka, unikałam płaczu. Wiedziałam, że jest niewyspany, że nie wie o co chodzi. Rozumiałam, że potrzebuje bliskości. Trudno – chciałaś babo, to masz babo. Teraz będziesz godzinę stała i trzymała dziecko na ręku. I tak było. Nie narzekałam. Nie przespałam lotu w pełni. Kolejki się piętrzyły. Filip się na mnie kładł a tu jeszcze ciężki plecak. Plecy bolą, biodra wystawione na bok do podtrzymywania go. Trudno. I tak bywa. Moim zadaniem było mu pomóc przez to przejść. Spać nie spał bo nie miał jak. Ciągle zmianiała się sytuacja. Później odebrać bagaże. Poszukać przystanku na którym złapiemy busa do wypożyczalni aut. Ciągle na rękach. W wypożyczalni padł. Przełożyłam go do wózka. Później do auta. Znowu się obudził. W domu zadowolony. Nowe sprzęty, szafki, podwórko. Jest zabawa. Zabawa trwała do 1-2 w nocy aż padliśmy wszyscy. Pobudka 6-7. I tu się zaczyna. Śniadanie, kąpiel. Mała aktywność. Filip zmęczony. Kładziemy go na drzemkę. Trwała ze 2h. W tym czasie rozpakowujemy rzeczy, sortujemy te do auta, te do domu. Nie dalibyśmy mu spać dłużej niż te 2h. Naszym zadaniem było przestawić go jak najszybciej. Szybka męczarnia a potem relaks wakacji. Postawiliśmy sobie za cel maksymalnie uatrakcyjnić mu dzień. Tak, żeby nie mógł usnać z powodu atrakcji. Pojechaliśmy na Venice Beach. Ptaki, samoloty, słońce, niebo. To nam znowu pomogło. Pokazywaliśmy mu wszystko. 80% czasu na rękach. Raz Dawid raz ja, chociaż głównie ja. Nosidło, wózek – nie ma mowy. Usnał o 17.00 i obudził się o 4 rano. To sukces ! Spał w nocy a nie w dzień. Później dosypiał w aucie. Czasami płakał. Te pierwsze 2 dni – dużo noszenia, przytulania. Bałam się, że do końca wyjazdu będę musiała go nosić. Pomyliłam się. Po dwóch dniach przestawił się i nagle nie byłam mu już tak potrzebna. Zaczeła się normalność. W połowie wyjazdu spał już do 6 rano i po 1,5h szedł na drzemkę. Potem auto i drzemki w aucie. Czasami wystarczyła godzina na zwiedzanie i w aucie znowu zasypiał. Problemy się całkiem skończyły. Nie było tak ciężko. Ale byliśmy konsekwentni. Mieliśmy tylko 10 dni a nie 3 tygodnie.

Sytuacja odwrotna – lot dzienny a przylatujesz i dzień trwa nadal. To nas czeka w kwietniu. Jaki jest plan? Zmęczyć na lotnisku, w samolocie. Tak, żeby był w stanie cokolwiek pospać podczas lotu. Sam proces wyjścia z lotniska i dotarcia na miejsce zajmie trochę czasu – później nowy dom da nowe wrażenia i liczymy na to, że wieczorem z nadmiaru emocji uśnie. I oby znowu trwało to 2 dni.

Do Jet Lagu można mieć różne podejście. Jedni zapewne liczą się całkiem z potrzebami dziecka. My szukaliśmy środka. To również nasze wakacje. Nie chcieliśmy spędzić 10 dni na ustawianiu czasu snu Filipa. Robiliśmy to pierwszy raz i uważam, że wyszło nam całkiem nieźle.

W drugą stronę było troszkę gorzej. Poprosiliśmy dziadków, żeby czekali na nas w domu. Była 14.00. Nie chcieliśmy pozwolić na wcześniejszy sen. Trzeba było uatrakcyjnić pobyt w domu. Usnął o 18.00, ale pierwsze pobudki z płaczem zaczynały się od 22 do 1 w nocy. Nie wychodziliśmy z pokoju, nie zapalaliśmy światła. Męczyliśmy się wspólnie. Bywało tak, że dużo płakał. Stawałam na rzęsach, żeby był spokojniejszy. To trwało 2-3 doby. Później wszystko wróciło do absolutnie polskiej normy czasowej. Dziś już wiemy, że 2-3 doby po powrocie nie możemy nic planować na wieczór i całkowicie się poświęcić. Czy to dużo ? Raczej nie. Czy jest to bardzo uciążliwe ? Oczywiście, że jest. Sami się nie wysypialiśmy a też byliśmy na JetLagu. Ale czym są 3 noce, w stosunku do całej masy super przeżyć, które mieliśmy przez te 10 dni we trójkę ? Jet Lag nie jest taki straszny, jeśli nastawisz się zadaniowo ! I ZNOWU…WSZYSTKO JEST W NASZEJ GŁOWIE!