California Trip

O planowaniu podróży – samemu czy z dzieckiem, pisałam we wcześniejszych postach. Tam znajdziecie opisy koniecznych wydatków, ubezpieczeń. Na blogu czeka na Was też opis wynajmu auta, przygotowania apteczki, bagażu podręcznego i szeregu innych przydatnych informacji. W dzisiejszym wpisie skupię się na samej wycieczce i atrakcjach Kalifornii.

            Czasu na zwiedzanie stanu, nie mieliśmy wiele – 12 dni. Do tego spore bagaże, wózek i roczny Filipson. A marzeń i planów na ten trip tak wiele !

Ze względu na zmianę czasu, zdecydowaliśmy się na rozruch w Los Angeles. Zarezerwowaliśmy 3 noce – i to była bardzo dobra decyzja. Ale od początku!

Na lotnisku LAX czekała na nas przykra niespodzianka. Po 12h locie, z masą bagaży i zmianą czasu na karku, naszym oczom ukazała się kilometrowa kolejka do odprawy. Wygrał upór i mimo trzymania Filipa na rękach, cierpliwie czekaliśmy. Nikt nie podszedł. Nikt nie zaproponował szybszego wejścia. Nie widzieliśmy też specjalnych bramek dla rodzin z małymi dziećmi. Horror. W drodze powrotnej, okazało się, że trzeba szukać pomocy i poprosić o wejście dla osób niepełnosprawnych, czy uprzywilejowanych. Dlatego nasza dobra rada – nie męcz się. Walcz o swoje. Szukaj, pytaj. Nie ma co siedzieć cicho, kiedy spływa z Ciebie pot, bo dziecko chce się przytulać.

Los Angeles Airport i masakra przy odprawie

Los Angeles Airport i droga powrotna
Nasz mały bohater

Po odprawie przyszedł czas na poszukiwania busa z wypożyczalni aut. W zasadzie każda wypożyczalnia, dysponuje busami na lotnisku, które zawiozą Cię na miejsce, po odbiór auta. Nie musisz szukać, jeździć taxówkami, nerwowo szukać adresu odbioru auta. Na lotnisku Los Angeles LAX, takie busy zatrzymują się przy fioletowym kolorze wiat. Sprawa banalnie prosta – czekasz aż przyjedzie bus z nazwą Twojej wypożyczalni. Kierowca wysiada. Pakuje bagaże i zabiera Was do biura. Jeśli myślisz, że posiadają foteliki dla dzieci, to się mylisz. Albo na kolana, albo na ręce. To jest normalne i nikt się na ten fakt nie oburza. Wysiadasz już w wypożyczalni i czekasz na podpisanie umowy i odbiór auta. Samochód zatankowany, czysty, gotowy do jazdy. Voila! Możesz ruszać na podbój świata!

Czekamy na busa SIXT


Tak wyglądają wiaty na lotnisku LAX, na które przyjeżdzają busy z wypożyczalni
Samochody czekają na wypożyczających

Dzień 1 – Los Angeles

W Los Angeles zatrzymaliśmy się na 3 noce. Wzięliśmy pod uwagę zmianę czasu. Chwilę na rozruch. Nie chcieliśmy zaczynać z wysokiego C i wrzucać Filipa na głęboką wodę. Zadbaliśmy o zmianę drzemek. Maksymalną ilość atrakcji w ciągu dnia, tak, żeby Filip nie spał. Całkiem nieźle nam to poszło, chociaż serce krwawi, jak widzisz słaniające się dziecko, pragnące spać, kiedy ty mu wymyślasz zabawy. Tak czy inaczej, nasz sposób okazał się udany. Poszło w miarę szybko i bezboleśnie. Zależało nam na czasie. Nie mieliśmy miesiąca na przestawienie się.

Już pierwszego dnia pojechaliśmy prosto na Venice Beach. Radocha ogromna. Wietrznie, ale słonecznie. Venice to najbardziej popularna plaża w Los Angeles. Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Z jednej strony młodzieżowe szaleństwo, zapach marihuany, umięśnieni faceci na outdoorowej siłowni. Z drugiej biegacze, rodziny z dziećmi. Jedna część Venice ( skatepark, małe sklepiki, siłownia) jest napompowana imprezą, gandzią, bezdomnymi z wyboru ( tak to wygląda) , ale też ma wakacyjny klimat, luz. Druga – z molo i alejkami do spacerowania, nadaje się idealnie na wdychanie oceanicznego powietrza i spacer z maluchem. Miejsce specyficzne, ale bez niego nie można mówić, że widziało się Los Angeles.

Wszechobecne mewy na Venice
Filip był pierwszy raz nad oceanem !

Resztę dnia spędziliśmy na zakupach do domu, kupnie karty z internetem, zwiedzanie okolicy naszego zamieszkania. A wieczór ? Wieczór spędziliśmy na Staples Center, oglądając mecz Lakers-Boston Celtics. Oh jeah! Było warto !

Przydatne informacje: Kartę z amerykańskim numerem i dostępem do internetu, kupisz w każdym firmowym sklepie telefonii komórkowej ( u nas padło T-Mobile ). Takich sklepów najłatwiej szukać przy galeriach. Każdy wypad na miasto czy plażę, to płatny parking ( od 10-35$). Jeśli rezerwujesz auto to zorientuj się czy ma opcję Car Play ( wkładasz amerykańską kartę do telefonu, łączysz się przez bluetooth, albo kabel do panelu i masz GPS z internetem na wyświetlaczu. Koszt karty to 50$ ( miesiąc nielimitowanego internetu). Opcja GPS z internetem w aucie to aż ok. 270$. Bilety na NBA kupuj na amerykańskiej oficjalnej stronie. Jest zwyczajnie taniej!

Dzień 2 – San Diego

Po z grubsza przespanej nocy, stwierdziliśmy, że nie będziemy się szczypać i pora zrealizować nasze marzenie. Wyruszyliśmy do San Diego. Miasta, w którym był kręcony Top Gun. Miasta, w którym znajduje się USS Midway Museum, czyli amerykański lotniskowiec, który jest jedynym lotniskowcem konstrukcyjnie zachowanym z II wojny światowej. Brał udział w Wojnie w Wietnamie i operacji Pustynna Burza. Wejście do muzeum kosztuje 22$ od osoby i jest absolutnie warte każdego dolara. W środku czeka nas plejada samolotów różnego rodzaju, typu i przeznaczenia. Masa symulatorów, pamiątek. Sklep z przeróżnymi gadżetami Top Gun. Restauracja z typowo amerykańską kuchnią ( nie było smacznie, ale za to widoki zacne). Poza tym, wykłady weteranów wojennych, byłych pilotów. Prezentacje. Miejsce, w którym można spędzić cały dzień, lub które można przejść w godzinę-dwie. Bez znaczenia jaką ilością czasu dysponujesz – samo wrażenie jest niezapomniane.

Witamy na pokładzie!

Następnym etapem było odwiedzenie baru z Top Gun, który znajduje się nieopodal. Małe, klimatyczne miejsce. Idealne na piwko i frytki. Z niezastąpioną szafą grającą i masą zdjęć i gadżetów z filmu. To Must Have dla miłośników Top Gun !

Najedzeni i podekscytowani wyruszyliśmy na Sunset Cliff. Miejsce, w którym spotkasz surferów, fanów jogi w ocenianicznym wietrze, turystów i spacerujących tubylców. Miejsce, które zatrzymuje. W którym nie brakuje mew i szumu fal. Następnym punktem był Seaport Village i Embarcadero Marina Park. Zakochaliśmy się po uszy. To taki sielski, swojski, nadmorski klimat kafejek, knajpek, sklepów z pamiątkami, przycumowanych łódek i luksusowych jachtów. Miejsce spacerów, zabawy. Wydarte z baśni. Czyste i napawającę dobrą energią. San Diego nas oczarowało. Rozkochało na zabój. To miasto ma w sobie spokój, klimat, historię. To absolutne zaskoczenie. Strzał w 10 !

Sunset Cliffs
Seaport Village, San Diego

Embarcadero Marina Park , San Diego

Embarcadero Marina Park , San Diego

Przydatne informacje : Adres baru Top Gun : 600 W Harbor Dr, ceny nie wygórowane, ale z miejscem w sezonie może być problem. Do USS Midway, dzieci do lat 5 wstęp wolny. Jeśli wracasz z San Diego do Los Angeles, unikaj godzin 15-18 ( straszne korki)

Dzień 3 – Los Angeles/Malibu/Santa Monica

Pora rozprawić się z LA. Zobaczyć czy zniechęca czy zachęca, a ponad wszystko zwiedzić topowe miejsca. Zaczęliśmy od sławnych wzgórz Hollywood. Po pierwsze, żeby dotknąć napis albo zobaczyć go z bardzo bliska, należałoby uprawiać nie lada kaskaderkę, nie wspominając o łamaniu prawa. Osoby zamieszkujące Hollywood, a tym bardziej wzgórza, to obrzydliwie bogaci ludzie, którzy naciskali na władze miasta, żeby zakazać wycieczek pod napis. Hałas, tłumy, wrzaski. Tak też się stało i już od dłuższego czasu napis Hollywood można obserwować z pewnej odległości. Prawda jest taka, że zgodnie z literą prawa, napis można podziwiać z :

  1. Skrzyżowania ulic Hollywood Boulevard oraz North Highland Avenue w centrum Hollywood
  2. N.Beachwood Drive ( kręta droga )
  3. Obserwatorium Griffith
  4. Lake Hollywood

My wybraliśmy nie do końca legalną opcję, tzn udaliśmy się (wbrew zakazom) na Beachwood Canyon, na który można się dostać tylko na piechotę. Ignorowaliśmy zakazy i tak jakoś…udało się. Na miejscu okazało się, że nie jesteśmy jedyni. Aut było całkiem sporo.

Beachwood Canyon

W drodze pod napis i z powrotem oglądaliśmy luksusowe rezydencje, ogrody i wzdychaliśmy. Tak samo pokonaliśmy Beverly Hills. Powolna droga autem, wystarczyła nam do zaliczenia tego punktu. Kiedy w myślach masz Big Sur, Golden Gate czy Santa Barbara, nie rozwodzisz się nad podziwianiem rezydencji. Następnie wyruszyliśmy na podbój Walk Of Fame, czyli Alei Sław. Miejsce jak miejsce. Nie było nigdy naszym marzeniem. Nie zrobiło na nas ogromnego wrażenia, chociaż oczywiście nie zobaczyć tej alei, to byłby grzech! Przy okazji wstąpiliśmy na patio Dolby Theatre, czyli miejsca wręczania corocznych Oskarów. Tam też zjedliśmy obiad i pospacerowaliśmy. Z tego miejsca widać napis Hollywood i jest to taka esencja Hollywood Boulevard .

Aleja Sław, Los Angeles
Patio Dolby Theatre
Holywood Boulevard

Następny przystanek to Malibu. Z Los Angeles, udaliśmy się autem do przybrzeżnego raju. Zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach, żeby podziwiać panoramę nadmorskich domków i prywatnych plaż. Na niektóre spoglądaliśmy z daleka, na inne wchodziliśmy. Jeździliśmy różnymi drogami. Czasami się gubiliśmy, co dawało super frajdę odkrywania zakamarków. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na plaży Santa Monica. Duża, szeroka, pusta i wietrzna. Ratownicze budki na każdym kroku. Santa Monica to miejsce „ swojskie”, bez nadęcia, ale też bez pięknych, typowo kalifornijskich palm.

Malibu
Prywatna plaża, Malibu
Gdzieś w okolicach Santa Monica
Santa Monica

Przydatne informacje : warto sprawdzić wcześniej, gdzie można zejść na plaże Malibu. Większość to prywatne miejsca. Naszukaliśmy się możliwych zejść, a można było tego uniknąć. I znowu – powrót do Los Angeles w mega korkach ( 15-18).

Dzień 4 – Palm Spring – witamy w raju

Kalifornia nas zaskakiwała, tak jak zaskoczyło nas Palm Spring i okolice. Nie było to nasz wielki cel. Powiem więcej, nie spodziewaliśmy się fajerwerków. Jakie było nasze zaskoczenie, jak wjechaliśmy do palmowego raju ! Od połowy drogi ( z LA) zaczęła się feria barw i widoków. Gór, masywów skalnych, palm i soczystej zieleni. To jedno z piękniejszych miejsc do jakich dojechaliśmy. Widoki z samochodu zapierały dech w piersiach ( Palm Canyon Drive).  Przystanki co kilka kilometrów. Nie sposób było sobie tego odmówić. Dopiero tam zobaczyliśmy jakie suche i biedne są los angelesowe palmy. Trafiliśmy do Palm Dessert i  innych cudownych miejsc w okolicy. Niby tylko widoki – a jednak natura ma ogromną przewagę, nad urbanistyką Los Angeles. Bogu dzięki, że nie skupialiśmy się na większych miastach. To pozwoliło nam odkrywać i cieszyć się naturą ! Cały dzień spędziliśmy w Palm Spring. To był taki typowo wakacyjny dzień, pełen słońca, pięknych widoków. Okolica ma do zaproponowania wiele – rezerwat Indian Navajo ( niestety zamknięty w czasie, kiedy tam byliśmy), wysuszone jezioro Salton Sea ( niestety dotarlibyśmy o zmroku), Palm Spring Windmill i wiele innych. Więc jeśli zastanawiasz się czy warto…. TO WARTO PO STOKROĆ !

Przydatne informacje : droga od LA do Palm Spring, to piękne widoki. Zarezerwuj sobie więcej czasu na krajoznawcze przystanki.

Dzień 5 – Highway Pacific Coast i Santa Barbara

Wreszcie nastał ten dzień, że możemy wyruszyć autostradą wzdłuż wybrzeża i opuścić Los Angeles. Zgodnie z naszymi wyobrażeniami, za daleko nie zajeżdżamy. Odkrywamy piękna plażę w Malibu, kupujemy grabki i koc i plażujemy. Później zatrzymujemy się jeszcze w wielu miejscach. Robimy zdjęcia. Wdychamy powietrze. Po prostu cieszymy się z każdej chwili. Tak docieramy kolejno do Point Mugu, Sycamore Canyon Beach, Ventura, aż do Santa Barbara. I tu warto chwilę przycupnąć. Santa Barbara jest piękna. O ile możesz sobie wyobrazić, że Venice Beach jest lekko napompowane silikonem, o tyle nie znajdziesz tego, w takim miejscu jak Santa Barbara. To miasto przyjazne rodzinom, dzieciom, młodzieży. Dla odmiany, na Skateparku ( piękny Chase Palm Park)  znajdziesz małych zapaleńców rolek czy deski, którzy jeszcze z plecakiem, śmigają po wertepach. Na pięknym molo Stearns Wharf znajdziesz wszystko co niezbędne – restauracje, toalety, piękny widok na plaże Santa Barbara i niesamowite żaglowce. To miejsce z klimatem. Na molo wjedziesz autem, więc wszystko jest tutaj stworzone pod wygodę i szyte na miarę podróży z dzieckiem. Nie spieszyło nam się w tym miejscu. Nie myśleliśmy, czy to pora i czas jechać dalej. Było nam po prostu dobrze ! Santa Barbara – jesteśmy na TAK ! Pora ruszać do następnego przystanku – Morro Bay. Po drodze mijamy jezioro Cachuma, Pismo Beach. Na miejscu jesteśmy już późnym wieczorem.

Plaża w Malibu
Point Mugu
Malibu Knolls
Santa Barbara
Molo Stearns Wharf, Santa Barbara
Chase Palm Park, Santa Barbara
Molo Santa Barbara
Santa Barbara

Przydatne informacje : Śmiało ruszaj autem na molo Santa Barbara (Stearns Wharf). Pierwsze 90 min jest bez opłat! To niespotykane w Kalifornii – do tego w takim miejscu. Warto skorzystać z tej opcji, a na miejscu toalety, restauracje i zejście na plażę.

Dzień 6 – Morro Bay, w stronę San Fransisco

W Morro Bay nocujemy w motelu i o świcie idziemy zobaczyć sławną Morro Bay Black Hill. Po śniadaniu wyruszamy w stronę San Fransisco. Jeszcze nie wiemy, że to będzie najpiękniejszy dzień tej podróży.

Morro Bay

Oprócz tego, że szyja bolała od patrzenia w lewą stronę, to jeszcze nie sposób było przeoczyć najpiękniejszych punktów widokowych wybrzeża. Kolejno – Ragged Point ( śmiem twierdzić, że najpiękniejsze miejsce w Kaliforni), całą okolicę Big Sur, na którą składa się wiele punktów widokowych, w tym oczywiście najbardziej znany, czyli wodospad McWay Falls i plaża przy nim. Sławny Bixby Bridge, który powala swoim urokiem. Tak po milionie postojów, dojeżdżamy do Monterey. Jeśli nie słyszeliście o tym miejscu, to napiszę krótko – jest za mało znane ! Foki, malowanicze małe plaże ( piękna Breakwater Cove Marina), molo, małe nadmorskie knajpki, raj cukierkowy dla dzieci, piękne parki. Miasteczko liczy tylko 31 tys mieszkańców, a jest jednym z najbardziej malowniczych, klimatycznych i przyjaznych miasteczek, w jakich byliśmy. Musimy tam wrócić, ponieważ jedną z atrakcji jest wycieczka statkiem i podziwianie wielorybów, delfinów, lwów morskich itd. Jeśli planujecie Kalifornię, to może taka wycieczka powinna się wpisać w Wasz plan ? To nasz Must Have na przyszłość ! Po tak intensywnym dniu, dojeżdżamy późnym wieczorem do San Fransisco, gdzie czekają nas jeszcze zakupy spożywcze i nocny przejazd przez GOLDEN GATE !

Ragged Point, Pacific Coast Highway
Okolice Big Sur
Big Sur
Bixby Bridge
Breakewater Cove Marina, Monterey
Taki widok fok, to normalne zjawisko w Monterey
Słodyczowy raj, Monterey
Monterey
Monterey
Monterey

Przydatne informacje : nie zatrzymuj się w miejscach niedozwolonych na Highway Pacific Coast. Jeśli ktoś postawił taką tabliczkę ( mimo, że widok kusi), to uwierz, że przy tak krętej i wąskiej drodze, stwarzasz zagrożenie dla siebie i innych. Nie przegapisz najlepszych widoków. Będzie jeszcze wiele miejsc z legalnym punktem widokowym.

Dzień 7 – San Fransisco

Nocowaliśmy w pięknym camperze, a pogoda od rana witała słońcem. Podekscytowani wyruszyliśmy na Golden Gate. Nie zawiodł nas. Wybraliśmy punkt widokowy Vista. Nie było jeszcze tak wielu turystów, mieliśmy czas na zdjęcia, filmy, podziwianie widoków.

Później wybraliśmy się na zwiedzanie miasta i kolejno – sławna Lombard Street, z której rozpościera się widok na SF,

Lombard Street

Russian Hill, Portero Hill ( śladami filmu Słodki Listopad ).

Jeden z piękniejszych parków, w jakim byliśmy w życiu, czyli Mission Dolores Park z widokiem na San Fransisco i wielką miłością do psów, która jest w tym mieście widoczna na każdym kroku.

Dolores Park

Plaże z widokiem na Golden Gate ( East Beach), Marina District, którą wybraliśmy na popołudniowy obiad, Richmond District i wreszcie Ocean Beach – plaża, z której nie ma widoku na Golden Gate, a która stała się moją ulubioną w San Fransisco. Ogromna, piaszczysta, szeroka, z masą wydm i bogatą roślinnością. Nie mogło też zabraknąć Alamo Square Park, z pięknymi domkami szeregowymi, czy Twin Peaks z widokiem na całe SF !

East Beach

East Beach
Ocean Beach
Wejście na Ocean Beach
Marina District
Twin Peaks
Alamo Square Park

Na koniec pojechaliśmy na zachód pod Golden Gate. Wybraliśmy punkt widokowy Presidio ( chyba mój ulubiony i praktycznie pusty !) Ten koniec dnia, zrekompensował nam nie najlepsze wrażenie, jakie zrobiło na nas to miasto ( pomijając widoki i urbanistykę).

Punkt widokowy Presidio

Każde większe miasto w Stanach zmaga się z problemem bezdomności. Jednak mniej więcej możesz się spodziewać w jakiej okolicy natrafisz na smród, brud i ubóstwo ( w takim wydaniu, jakiego nie zobaczysz w Polsce). W San Frasisco ten problem widniał na każdym kroku, niemal w każdym miejscu jaki odwiedzaliśmy. Dolores Park obstawiony namiotami z bezdomnymi, którzy utworzyli sobie z wejścia do parku, swój prywatny podjazd do domu. To w ogromnej mierze ludzie młodzi, pod wpływem, z laptopami i komórkami, drapiący się do krwi…Szkoda miasta !

Przydatne informacje: Jeśli pogoda dopisuje, wybierz się koniecznie na zachód słońca na Twin Peaks, żeby podziwiać panoramę San Fransisco. Nastaw się na nieciekawe widoki bezdomnych i staraj się nie skupiać na tym swojej uwagi. Niech nic Ci nie zakłóca piękna samego  miasta.

Dzień 8 – Lake Tahoe

Ta droga kosztowała nas sporo zachodu, czasu i wytrwałości…ale było warto ! Jezioro Tahoe było na naszej liście punktów Extra ( nie mieliśmy pewności czy uda się w tak krótkim czasie, tak wiele zobaczyć). Cieszymy się, że udało się nam ten plan zrealizować. Mimo, że jezioro jest najpiękniejsze latem ,kiedy roślinność rozkwita, a plaże nie są zajęte przez śnieg – to dla nas zimowa aura Tahoe była wystarczającą nagrodą. Jezioro jest ogromne i podobnie jak w przypadku kanionów, trzeba się zdecydować jaką część chcesz zobaczyć. Nam było najbliżej do części południowej. Planując dłuższa podróż po Kalifornii ( szczególnie latem), polecam poświęcić trochę więcej czasu w tym miejscu i zobaczyć je z kilku stron. To drugie co do głębokości jezioro w Stanach i jedno z najbardziej przejrzystych jezior w USA.  Po wycieczce nad jeziorem, zdecydowaliśmy się wyruszyć w stronę Yosemite National Park. Droga była bardzo trudna i męcząca. Dojechaliśmy późnym wieczorem do motelu pod Yosemite.

Przydatne informacje: W South Lake Tahoe, znajduje się restauracja z widokiem na jezioro ( przystępne ceny), koniecznie tam zajrzyj. Poza sezonem, wiele wejść nad jezioro jest zamkniętych, a plaże przykryte przez śnieg. Najlepsza przejrzystość wody – również latem. Nie zmienia to faktu, że zimowy klimat miejsca, jest również nie do podrobienia.

Dzień 9 – Yosemite National Park

Yosemite to park wpisany do światowego dziedzictwa UNESCO. Kto nie czuje klimatu parku, polecam obejrzeć dokument Netflix’a – The Dawn Wall. Yosemite to przede wszystkim granitowe skały, trudne do pokonania ściany, bogata fauna i flora. To masa wodospadów, rzeczek i potoków. 95% parku to tereny nie przekształcone przez człowieka. To raj dla wspinaczy, biologów, fotografów, miłośników pieszych wycieczek. Idealne miejsce do zwiedzania latem, ze względu na otwarcie wszystkich głównych punktów widokowych parku.  Udało nam się zobaczyć najważniejsze punkty Yosemite, czyli Tunnel View, El Capitan, Half Dome i całą masę wodospadów. Fantastyczne jest to, że park można zwiedzać jeżdżąc autem i zatrzymując się w najważniejszych punktach. Można również zejść w głąb Yosemitte Valley i udać się na piesze wycieczki krajobrazowe. Jak każde miejsce – można mu poświęcić tygodnie, można jeden – dwa dni.

Przydatne informacje: Dla osób podróżujących bez auta – w parku znajdują się busy, które rozwożą turystów po najważniejszych punktach widokowych. Moja rada – zabierzcie prowiant. Znalezienie restauracji w tym miejscu i okolicy graniczyło z cudem. W końcu udaliśmy się do hotelowej restauracji i zamówiliśmy posiłek. Wjazd do parku to 30$od osoby.

Dzień 10 – Los Angeles

Jak my to zrobiliśmy – nie wiem, ale jeszcze w nocy dotarliśmy do naszego nowego domku w Los Angeles. Ostatniej przystani na tej wycieczce. Kilkugodzinna jazda autem, dała nam się we znaki. Plus jest taki, że dzięki temu, mieliśmy jeszcze cały następny dzień dla siebie, na relaks i odpoczynek ! Za radą naszych wynajmujących, udaliśmy się na Manhattan Beach. Następną piękną, przyjazną plażę, na której spędziliśmy niemal cały dzień. To nam się należało !

Dzień 11 – czyli wracamy do Polski

Mieliśmy lot popołudniowy i nie zamierzaliśmy tracić czasu. Udaliśmy się na pyszne śniadanie, gdzieś w okolicach Silverlake. Później wyruszyliśmy do obserwatorium Griffith i pożegnaliśmy się ze wzgórzami Hollywood. Po drodze odwiedziliśmy Echo Park i Jewelry District . I dopiero wtedy poczuliśmy się spełnieni. Nie straciliśmy ani chwili. Znalazł się czas na relaks i odpoczynek, czas na spokojne śniadania i kolacje. Czas na odpoczynek dla Filipa. Czas na wygłupy. Czas na leżenie na plaży. Mimo, że za nami 4 tys kilometrów i masa cudownych, niezapomnianych chwil.

Na tą chwilę nie zmieniłabym nic w naszym planie podróży. To był wymarzony Trip. Trip życia. Najpiękniejsza z pięknych przygód. Przygoda w 100% zaplanowana i zorganizowana przez nas. Podróż udana. I mimo, że z roczniakiem, to nie wróciliśmy zmęczeni i wypompowani wakacjami.

Jest później niż myślisz. Więc nie zwlekaj z realizacją marzeń !

Obserwatorium Griffith
Griffith Park